Jenny
Wpisany przez Natalia Krzesińska poniedziałek, 07 listopada 2011 17:46
Spis treści |
---|
Jenny |
Rozdział .1. Przejście |
Wszystkie strony |
Obudziłam się. Jak zwykle, o piątej nad ranem. Moja młodsza siostra – Kinga – zawsze nastawiała budzik na tę godzinę, mimo że potrzebny byłby cud, żeby obudziła się choćby o szóstej. Był to jeden z minusów wspólnego mieszkania w jednym pokoju z siostrą. Zwykle rozbudzałam się po kilku minutach, ale dziś było gorzej. Wiedziałam, że to przez te ostatnie wolne dni. Ale to że wiedziałam o tym jakoś specjalnie nie pomogło. Z przeciągłym jękiem usiadłam na łóżku i rozejrzałam się po pokoju. Widziałam tylko kontury wszystkiego dookoła, ale byłam do tego przyzwyczajona. Tak to jest jak człowiek wstaje przed siódmą godziną – stwierdziłam z rozbawieniem. Lekko się uśmiechnęłam i chwiejnym krokiem, po omacku, doszłam do nocnej szafki Kingi. Teraz była najgorsza część wstawania – klikania we wszystkie guziki na jej budziku, licząc na szczęśliwy traf. Teraz zabrało mi to więcej czasu niż zwykle – dopiero po wciśnięciu dziewiątego. Wreszcie budzik umilkł, żeby jutro o tej samej godzinie znów mnie obudzić. Niestety. Westchnęłam wracając do łóżka. Nadal bardzo chciało mi się spać, ale mimo to wiedziałam, że jeśli teraz położę się i zasnę to moja mama będzie miała duży problem z dobudzeniem mnie. Na tę myśl mimowolnie się uśmiechnęłam.
No nie! Zapomniałam przecież muszę odrobić pracę domową! Ale ze mnie gapa – pomyślałam. Ostatnio coś za dużo myślałam. No dobra potem będę myśleć na temat tego, że za dużo myślę. Praca domowa i do tego sprawdzian. Szybko usiadłam na łóżku i prawie biegnąc po cichu dostałam się do mojego plecaka po drugiej stronie pokoju. Żeby zaoszczędzić czasu, wyrzuciłam wszystkie książki na podłogę i zaczęłam przeglądać. Spakowałam się szybko – do zorganizowanych osób to ja nie należałam, więc tak na wszelki wypadek nauczyłam się swojego planu lekcji na pamięć już pierwszego dnia, kiedy go dostałam. Mama cały czas powtarzała, że wystarczy nie bałaganić tyle, a nie będzie potrzeby uczenia się na pamięć planów lekcji. Problem był taki – nienawidzę perfekcyjnego porządku – od tego boli mnie głowa. Niestety moja mama ma odwrotnie. A że to ona jest mamą ja mam się słuchać i być cicho. To było okropnie denerwujące. Do tego to „do jakiego liceum pójdziesz?” albo „podejmij wreszcie jakąś decyzję, dziewczyno!” albo „posprzątaj to” no tak, pomyślałam z niesmakiem „posprzątaj to”. Miałam tego po uszy. Nie było, dnia, w którym bym tego nie usłyszała. To liceum też było denerwujące, ale przynajmniej nie słyszę tego codziennie, ale jakieś dwa albo trzy razy w tygodniu. Jakbym nie miała na to czasu! Przecież mogę później podjąć decyzję. Teraz mnie to nie obchodziło. Kiedy mama po raz pierwszy mnie o to zapytała, naprawdę się przestraszyłam, bo to akurat nie było niewinne „do jakiego liceum pójdziesz?” ale straszny wykład, którego tutaj nie będę przytaczać, ale najstraszniejsze zdanie było takie:
„Chcesz żeby twoi rówieśnicy składali już swoje podania do szkół wyższych, a ty jedna – nadal nie wiedziała do jakiego liceum idziesz?” - w mojej głowie zabrzmiał głos mojej mamy. Kochałam ją, ale dla niej wszystko raz musiało być idealnie, a potem nagle można było wszystko rozwalić przy zabawie. Niestety ostatnio raz jest miła, a potem nagle zaczynała na wszystkich krzyczeć i dawać kary.
Tym liceum przejęłam się nie ma żarty. Zaraz po tym zadzwoniłam do dwóch przyjaciółek – Kristiny i Oli. Kristina nie podjęcia jeszcze decyzji do jakiego liceum pójdzie, a Ola nie wiedziała nawet czy w ogóle będzie jej się chciało iść do liceum. To mnie uspokoiło. Kurczę! Znów za dużo myślę. Uderzyłam się środkiem ręki w czoło. Dosyć. Wiedziałam, że na sprawdzian z anglika już się nie nauczę – tak na szybko nie umiem się uczyć języków. Ale pozostała jeszcze szansa dla biologii. Usiadłam w kącie między ściana i szafką z książką w ręce. Westchnęłam. Nie miałam ochoty znowu zaglądać do tych książek. Odłożyłam ją do plecaka – może na przerwie mi się uda czegoś douczyć.
Wstałam i z latarką w ręce otworzyłam dość masywną dębową ścianę w drugim kącie pokoju. Poświeciłam na swoje ciuchy niechlujnie upchane na trzech półkach. Wybrałam szybko stare i starte dżinsy i zieloną bluzkę. Ubrałam się w takim samym tempie i z najdalszego kąta pod moim łóżkiem wyjęłam stare trampki i małą saszetkę z jedzeniem dla psa. Mieliśmy psa – bernardyna na podwórku (ja miałam jeszcze prywatnego o którym nikt nie wiedział), ale kiedyś na ulicy widziałam jak rodzą się małe szczeniaczki i kupiłam właścicielce psa szmatkę i kocyk, żeby pieski nie zdechły. Ta pani tak się cieszyła, że ktoś jej pomógł zaproponowała mi, żebym sobie jednego wzięła. Wtedy, nie mogłam odmówić – wszystkie były takie słodkie. W końcu wybrałam Helonię. To znaczy ona się wtedy jeszcze tak nie nazywała, ale tak ją nazwałam. Nie chciałam ryzykować, że rodzice będą kazali mi ją oddać do schroniska. Zatrzymałam ją na strychu. Mam ją od dwóch lat i jak dotąd jeszcze nikt się o niej nie dowiedział. Przynajmniej miałam taką nadzieję.
Po cichutku, na paluszkach weszłam schodami na strych. Na szczęście nie musiałam mijać pokoju moich rodziców: tata miał bardzo dobry słuch. Kiedy otworzyłam drzwi na strych z radosnym szczekaniem podbiegła do mnie Helonia. Wiedziałam że muszę się śpieszyć, bo mama wstawała o szóstej. Zostało jej nawet nie całe pięć minut. Szybko wsypała czarnemu rottweilerowi. Heloncia wesoło machając ogonem, cierpliwie czekała na posiłek. Tym razem nie miałam czasu utrwalać jej wszystkich komend. Po prostu zostawiłam zawartość saszetki w misce. Heloncia usiadła i czekała. - No tak - westchnęłam z rezygnacją - przecież nauczyłam Cię czekania czekania na pozwolenie – stwierdziłam odwracając się z powrotem do wnętrza pomieszczenia. Psy były czasem bardzo tępe. Wiedziałam, że potem będę za tę myśl przepraszać Heloncie, ale teraz spieszyło mi się.
-
weź – rozkazałam nawet nie sprawdzając czy Heloncia posłuchała.
Kiedy zbiegałam ze schodów, wiedziałam, że od razu pobiegnę do łazienki. Mama na pewno już wstała i będzie jej szukać – choć – nie jest to duży dom to da się chodziarz tak ją wykiwać. Mimo pośpiechu uśmiechnęłam się złośliwie, przy tym bardzo starając się nie ugryźć się w język. Szybko wpadłam do łazienki i zamknęłam na sobą drzwi i jednocześnie się o nie opierając. Już po drodzę słyszała głos mamy:
-
Jenny?
-
Jenny? Gdzie jesteś?
-
Tutaj mamo! - odkrzyknęłam.
-
Tu, czyli gdzie? - głos mamy stał się bardziej ostry.
-
W toalecie mamusiu! - starałam się być jak najmilsza żeby tak się o mnie nie martwiła. Po chili dodałam – sprzątam tutaj!
-
O! to bardzo miło – mogłabym założyć się o to że w tym momencie się uśmiechnęła.
-
Chciałam Ci zrobić niespodziankę – odkrzyknęłam.
-
To też miłe. To tylko nie zapomnij, że kran odkręca się tylko w...
-
wiem mamusiu!
-
To dobrze. Co chcesz na śniadanie? - spytała mama zbliżając się do drzwi.
-
Yyy... a mamy płatki?
-
Oczywiście, córeczko – powiedziała pogodnym tonem mama – zaraz je Tobie przygotuje.
-
Dziękuje – odpowiedziałam.
Na początku miałam zamiar po prostu blefować, że sprzątam, ale mama była dla mnie taka miła, że nie byłam w stanie być nie nieuczciwa wobec niej.
Zapaliłam lampę i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Jak dla mnie było tu czysto, ale wiedziałam , że to ja sama poupychałam w tych szafkach, niechlujnie kosmetyki, gumki do włosów i resztę takich różności. Nabrałam głęboko powietrza. Będę musiała się poświęcić i narazić się na ból głowy. Mimo tego wszystkiego zabrała się do pracy. Jednak kiedy zabrałam się do pracy, nagle się przewróciłam i wydawało mi się że spadam. Odruchowo zaczęłam krzyczeć. Uderzyłam o coś miękkiego. Dalej już była ciemność.
Obudziłam się w jakimś ciemnym miejscu. To na pewno nie była moja łazienka. Wyglądało to jak jakieś stare bunkry czy coś tego rodzaju.
Leżałam na ziemi. Nade mną znajdowała się dziwna konstrukcja jakby z żelaza, który był tak stare, że przez rdze wyglądał jakby był złoty. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, a raczej sali w środku korytarza, jakby w połowie korytarza ktoś zrobił okrągłe pomieszczenie. Zdziwiłam się tym, że w ogóle mogę myśleć. Czułam się tak, jakby do środka mojej głowy coś weszło i zaczęło uderzać młotkiem od środka mojej głowy. Jęknęłam. Obejrzałam się za siebie i przed siebie, nadal leżąc. Tunel był ciemny i straszny. Natychmiast odwróciłam wzrok i zaczęłam patrzeć na piasek. Te tunele nie mają żadnych podtrzymujących desek ani kamieni; przecież uczyłam się o tym, że tunele z wiekiem zapadają się. A ten tutaj tunel raczej do nowych nie należał skoro nawet podłoga w mojej toalecie się zapadła.
Dom! A niech to! Mama będzie się o mnie zamartwiać. Co ja jej powiem? - pomyślałam z rezygnacją. Co, no wiesz mamo wpadłam do takiego tunelu, wiesz? Przecież to brzmi śmiesznie. Do tego ta podłoga. Ehhh. Podłoga; no tak, teraz będę musiała znieść wielkie kazanie typu „czemu to zepsułaś?!”, ale miałam takie wrażenie, że nie skończy się na niewinnym kazaniu. Westchnęłam ciężko.
Podniesienie się z ziemi zajęło mi dobre dwadzieścia minut. Głowa wciąż bolała, a kiedy wstałam zauważyłam trochę czerwonawego piasku. Dotknęłam swojego czoła.
-
Cholera. Głowa mi krwawi – stwierdziłam ze skwaszoną miną. Teraz wiedziałam skąd ten ból.
Ociężale zaczęłam się wspinać po drabinie. Spodziewałam się, że zarwie się pode mną, albo coś w tym rodzaju. Weszłam po pierwszej drabinie na kilka płaskich, metalowych belek. Jak dotąd nic się nie stało. Nie mów chop zbeształam się w myślach. Nie chciałam zapeszać. No specjalnie przesądna to ja nie jestem, ale takie wpadnięcie do dziury pod łazienką, z której korzystało przez ostatnie szesnaście lat... no nie wiadomo jakie dziwactwa po tym będę miała. Uśmiechnęłam się. Muszę wreszcie przestać się bać wysokości i wejść do góry. Odetchnęłam głęboko. Poradzę sobie. Na pewno. Zamknęłam oczy i spokojnie zaczęłam liczyć do dziesięciu, żeby nie dać ponieść się nerwom. Udało mi się chociaż nerwów to ja przy tym miałam wiele. W końcu doszłam do ciężkiej, starej pokrywy. Ku mojemu zdziwieniu nie była pęknięta ani nawet nie spadła razem ze mną.
Mocno ją popchnęłam. Ani drgnęła, więc postanowiłam wspiąć się na pobliski podest, żeby mocniej na nią naprzeć. Zrobiłam to. Było to trudniejsze niż mi się wydawało na początku, ale pomyślałam, że ta płyta przez ostatnie szesnaście lat znosiła chodzenie i skakanie po niej. Właśnie miałam się załamać, ale płyta w tym samym momencie postanowiła się otworzyć. Otworzyła się tylko nieznacznie, ale na tyle, żebym zyskała nadzieję na wyjście stąd.
Wydostanie się stamtąd zabrało mi jakieś następne dwadzieścia minut. W końcu okazało się, że siedziałam cała brudna, ranna i zmęczona na nieskazitelnie czystej podłodze. No teraz już nie tak nieskazitelnej – pomyślałam i lekko się uśmiechnęłam.
-
Jenny! Nie wygłupiaj się! Nie musisz jeszcze dziś odstawiać szafek. I, dziecko odpowiedź – usłyszałam naraz zatroskany jak i zły głos mamy. Jęknęłam. No tak, sprzątanie.
Było źle. Ale patrząc na tę sytuację z innego punktu widzenia, dobrze. Nie leżałam tam na dole zbyt długo. To dobrze. Nawet bardzo; chciałam zacząć analizować całą sytuację od początku, ale znowu usłyszałam:
-
Wydaje Ci się, że to takie zabawne? Nie odstawiaj szafek i przychodź zaraz na śniadanie! - teraz w głosie jej mamy nie było już tyle troski. O ile choć trochę mogło jej być. Postanowiłam od razu odpowiedzieć i nie narażać się więcej mamie:
-
Przepraszam, mamusiu! - odkrzyknęłam, starając przezwyciężyć potworny ból głowy o zdobyć się na jak najmilszy ton – nie słyszałam Cię! Już zaraz odstawię tę szafkę i przyjdę na śniadanie – prawie natychmiast dodałam – przepraszam i Cię kocham mamusiu!
-
Dobrze, Jenny ale nierób więcej takich rzeczy. Zrozumiano? - głos mamy był ostry, a ona oczekiwała natychmiastowej decyzji. Wiedziałam o tym, ale nie byłam w stanie nic mądrego wymyślić, więc wyrecytowałam tradycyjną odpowiedź nie sprawdzając czy w ogóle pasuje ona do sytuacji:
-
Przepraszam! Poprawię się i posprzątam to, obiecuję.
-
Dobrze, trzymam Cię za słowo, Jenny – powiedziała mama, a ja usłyszałam jej kroki kiedy się oddalała.
Rozejrzałam się po łazience. Wciąż wyczerpana siedziałam na podłodze. Mój wzrok powędrował do jednej ze staromodnych płytek na podłodze. Dobrze wiedziałam którą z nich weszłam: tą zaraz przy prysznicu, po prawej, trzy płytki od lewej ściany. Gdybym nie zapamiętała dokładnie tego teraz nie byłabym w stanie odgadnąć która to. Wszystkie wyglądały identycznie i tak jak zawsze: stałe, stabilne i solidnie przymocowane. Może ktoś przechodził już tam na dół skoro nie widać najmniejszego znaku po przejściu – pomyślałam i zarz zabrałam się za sprzątanie. Miałam zamiar posprzątać, pójść na śniadanie i zapomnieć o tym. Nawet nie wiedziałam jakie będzie to trudne.